top of page

„O kruchości piękna”

 

 

Tkanina, którą stworzyłam to moja osobista polemika o pięknie i kruchości. Piękno, tożsame często z dobrem i zdające się być niezniszczalne w swoim idealnym wymiarze, w styczności z bezwzględnością otaczającej rzeczywistości, oraz okrutnym, surowym i brutalnym światem może jednak łatwo ulec zniszczeniu. Obserwujemy tę destrukcje wszędzie naokoło. Taki los spotyka piękno wielobarwnej przyrody, która sukcesywnie i konsekwentnie jest niszczona na naszych oczach.

 

Podobnie ma się z ideałami. Ich platońskie wizje są dalekie od realności i często kruszą się jak szkło, nie umiejąc się w swojej kruchości zmieścić w żelaznych zasadach realizmu. W swojej pracy próbuję nawiązać do tych tematów. Staram się aby ta dyskusja jakkolwiek nie jest ona ważną, była integralną częścią estetycznej formy i aby rozważania o pięknie i kruchości przeplatały się z estetycznym zachwytem.

 

Jednocześnie próbuję wykorzystać miękkość i fragilność materiału, z którego buduję mój obiekt. Bawełna to naturalne włókno roślinne a struktura przezroczystej gazy, z której buduję moje prace to nawiązanie do włókien lipidowych, z których zbudowana jest cała otaczająca nas żywa materia.

 

Poszczególne elementy barwione, klejone zszywane przypominają organiczne elementy otaczającego nas świata. Naraz są to wylinki zrzucana przez gady, zaraz obok włókna liści, zasuszone strzępy motylich skrzydeł.

Organiczne formy przypominające motyle lub anielskie skrzydła, trójwymiarowe kompozycje nawiązujące do symetrii spotykanej w naturze. Chciałabym, aby unosiły widza w świat ulotności i efemeryczności.

 

Buduję strukturę z elementów. Tak jak łańcuch DNA w swojej sekwencyjności umie tworzyć najróżniejsze kombinacje, tak ja używając delikatnej i kruchej materii, drąc ją i gniotąc, przymierzam kawałek po kawałku, układam moją własną, autorską, trójwymiarową mozaikę.

Istotnym elementem w tworzenia tej pracy jest destrukcja. Jako integralna część twórczego aktu. Niszczę uprzednio pofarbowane i uformowane elementy, aby wydobyć, aby utworzyć jeszcze atrakcyjniejsze strukturalne kombinacje.

 

Tworząc tę tkaninę, farbując i rozrywając poszczególne kawałki materiału,

dotykam twórczych rozważań. Z pogranicza rodzą się przemyślenia wypełniające twórczy proces. Zdarza się, że wystarczy często jeden ruch aby pozornie niszcząc wykreować, stworzyć coś nowego, piękniejszego i doskonalszego.

 

Pojawiają się myśli błąkające się na krawędzi filozofii, rzemiosła, estetyki. Zastanawiam się czym jest tworzenie? Jaka jest różnica między aktem twórczym a aktem destrukcji i gdzie przebiega granica między nimi?

Czy jest to powolny proces budowy z dostępnych nam elementów, dopasowywania ich do siebie, sztuka po sztuce?

Czy destrukcja może być decydującym elementem twórczym i prowadzić do kreacji piękna? Czy przez niszczenie można doprowadzić do powstania nowej piękniejszej, wspanialszej i świeższej formy?

 

Zostawiając na boku zszywanie ze sobą kolejnych elementów, zagłębiam się w rozważania pływające po obszarze ram w które piękno potrafi się zmieścić, a może takich ram wcale nie ma. Nie jestem pionierką takich rozważań.

Towarzyszą one historykom i teoretykom sztuki, filozofom i humanistom od wieków.

Wtedy gdy piękno zaczyna wymykać się naszym wcześniejszym ramom myślowym, zaczynamy dostrzegać tak wiele innych horyzontów, że trudno znaleźć granicę w tym bezmiarze pięknych możliwości.

 

Biorąc do ręki ufarbowany skrawek tkaniny, oglądam go i znajduję w nim piękno formy i koloru, ale gdy go zniszczę aby dopasować do tworzonej przeze mnie kompozycji zaczyna w swej ułomności wzbogacać całość.

 

Żyjemy w bardzo przeestetyzowanym świecie, pełnym sterylności, chorobliwego poszukiwanie ideału, gdzie brak jest miejsca na chromości i niedoskonałość. Szablony zaczynają dominować w naszym życiu wykluczając z niego przypadkowość i pomyłkę.Szyjąc moją lotną, skrzydlatą zwiewność, buduję moją autentyczną, autonomiczna materię, próbując w procesie twórczym będącym swego rodzaju rytuałem wymknąć się tym ramom.

 

Radość z tworzenia jest tak wielka ale też tak męcząca zarazem. Obiekt który buduję pozbawiony jest jakiejkolwiek funkcji ani też nie ma żadnego zastosowania. Jest moim osobistym językiem komunikacji z odbiorcą, ma budzić skojarzenia, uruchamiać wyobraźnię, ale też działać na estetyczną wrażliwość, prowokując do podjęcia wplecionego w niego dyskursu o miejscu , randze i wartości piękna w sztuce. Można ją postrzegać jako morfologiczną formę nawiązującą do symetrii zakodowanej w naturze. Ale czy to nie właśnie ona była wyjściem do stworzenia złotego podziału?

 

Symetria to oś na której natura buduje swoje struktury. Przestała ona nas fascynować, pozwoliła podążyć w stronę chaosu i nieładu. Czy tu właśnie przebiega granica miedzy pięknem a brzydotą? W destrukcji piękna? I czy rzeczywiście ona istnieje?

 

Niwa Köhler

bottom of page