top of page

„Samozatracie”

Seria prac, nad którymi obecnie pracuję, to moje poszukiwania form z pogranicza abstrakcji organicznej, mających niejednoznacznie odnosić się do skrzydeł. Są one wynikiem osobistych rozmyślań i zmierzeń z tematem narodzin i śmierci, wyłaniania się, zanikania i transcendencji. Nośnikiem tych rozważań uczyniłam skrzydła, które są symbolicznym łącznikiem tego co obecne z tym co niematerialne i duchowe.

 

Początkową inspiracją do tego cyklu była ćma, która pewnej bezsennej nocy przyleciała do mojego domu. Ten niespodziewany gość przyniósł na swoich skrzydłach tajemnicze misterium pytań. Niejasny cel tej wizyty poruszył we mnie uśpione, ale od zawsze drzemiące dylematy i rozważania duchowe dotyczące śmierci i transformacji, rozpadu i syntezy.

 

Malowanie tej serii traktuje jako nadawanie obrazom pewnego rodzaju duszy, drgającej wewnątrz malarskiej materii. Jest wiec utrwalaniem chwili, kalką myśli i emocji, które w danym momencie  przeze mnie przepływają. W obrazach próbuję wyrazić wielość, złożoność substancji, refleksji i uczuć, a jednocześnie zmieścić, utrzymać je w ramach jakie narzuca wymiar płótna.

Obserwacja i wnikliwe zanurzenie się w głębię koloru, w strukturę budowy, prowadzi nas do miejsca pośredniego w miedzybytową przestrzeń, a ulotność tego miejsca jest tożsama z lekkością motylego lotu. Malując te obrazy pragnę  głównie wyrazić coś co jest czytelne wyłącznie w języku malarskim i co trudno obrać w słowa. To próba wyrażenia czegoś nieuchwytnego, wymykającego się ramom logicznym i werbalnym - pewnej migocącej rzeczywistości będącej w ciągłym ruchu i zmianie, w której to z każdą chwilą coś powstaje i zanika. 

 

Jak w sali operacyjnej zgłębiam się w morfologię obrazu, rozkładam na czynniki pierwsze jego materię by następnie z promyków barw utkać własną opowieść o zadurzeniu się i wychodzeniu z tego zadurzenia. Materialną opowieść, która przecież jest tak ulotna i krucha w swej istocie. Każdy gest pozostawiony na płótnie jest niezmazalnym śladem istnienia, który po sobie pozostawiamy, który odbija się w obrazie niczym na całunie bądź w lustrze.

Malując obraz, zapełniając kolorami białe płótno pojawiają się w moim umyśle różne pytania. Zastanawiam się, w jaki sposób należałoby określić tak częste stwierdzenie – akt twórczy. Czy budując, tworząc obraz czy inny obiekt plastyczny kreujemy nową rzeczywistość, która zaczyna żyć i funkcjonować jako odrębna, a może równoległa autentyczność? Czy unicestwianie piękna, jego destrukcja może stanowić początek twórczego procesu? Bez wątpienia tak.

Każdy kolejny obraz jest swego rodzaju portalem łączącym mnie z innym wymiarem, za pomocą którego zanurzam się w inną rzeczywistość i łączę z tym co najgłębiej we mnie tkwi, czego nie umiem wyrazić słowami. Zmagazynowany ładunek energii, który żarzy się wewnątrz i stale ewaluuje. Istotne są dla mnie stany graniczne, transformacje wewnętrzne, to co rodzi się na styku koloru i formy, co pojawia się bądź ginie z kolejnym pociągnięciem pędzla lub roztarciem. Tam gdzie lęk łączy się z uniesieniem, gdzie miłość zespala się ze smutkiem tam się rodzi mój świat. Ten bipolarny dualizm tworzy moje prace.

Kim jestem? Czy rzeczywiście jestem tym, czym jestem i co to oznacza?

Czy istnieje tożsamość i świadomość? Rodzę się i umieram jako indywiduum czy też jestem częścią stale odnawiającej się i odbudowującej kosmicznej jedności? Czy istnieje nicość? Rozważania z pogranicza duchowości i transcendencji, dotyczące lokalizacji miejsca przedmiotu poznania, poszukiwania sfery bytu absolutnego, towarzyszą mi podczas tworzenia.

Niwa Köhler


bottom of page